Strona 1 z 1

Aż się nie chce żyć.

: wtorek, 14 listopada 2017, 16:22
autor: Alusair
Cześć.
Jestem z Krakowa. Mam 30 lat. Nie rodziłam.
Odkąd byłam nastolatką miałam bolesne miesiączki i torbielki na jajnikach, które same się wchłaniały. Niestety 15 lat temu to nikt nie wiedział o endometriozie.
Gdzieś przed połową 2016 okazało się, że mam torbiel na lewym jajniku. Wyszła przypadkiem przy badaniu innej części brzucha. Niby nieduża, jakieś dwa centymetry. No i sobie rosła statecznie. Chodziłam od ginekologa, do ginekologa, wszędzie słyszałam, że to torbiel, która zapewne się wchłonie, więc czekamy. Brałam luteinę, brałam antykoncepcję, i ciągle, że czekamy 2 miesiące, bo się nie rozrasta ale też nie wchłania. No i tak sobie mimo wszystko urosła do 3.5 x 4 cm. Pojechałam do szpitala Narutowicza w Krakowie, bo bolało, bo była duża. Zrobili USG, odesłali do domu, że czekamy.
Wyczekałam dwa tygodnie i 27 lutego 2017 dostałam takich boleści, że głowa mała. A że mam wycięty woreczek żółciowy, to na początku sądziłam, że dostałam wzdęcia. Nic nie pomagało, ani espumisan, ani nospa, ani ibuprom, które miałam sprawdzone. Wyczekałam do wieczora. Koło 23:00 poprosiłam M., by zawiózł mnie do szpitala, bo nie dam rady. Pojechaliśmy na SOR W Narutowiczu, bo byłam tam wcześniej przecież. Zrobili USG, nic nie było widać konkretnego, torbiel dwukomorowa na lewym. Zostawili mnie na noc celem podjęcia decyzji o zabiegu rano. Podłączyli kroplówkę z przeciwbólowymi. Pomogło na 2 godziny. A potem polka od nowa, pół godziny biłam się z myślami, czy wołać lekarza. W końcu zawołałam. Pouciskał brzuch i zaordynował natychmiastową operację. Była 4.15 rano. Podpisałam zgodę, biżuterię wsadziłam do przyniesionej przez pielęgniarkę rękawiczki gumowej, do plecaka i wio na salę. Z nerwów przestało mnie boleć. Poprosiłam, by po wybudzeniu z narkozy mnie podnieśli, bo będę kaszleć i będę się dusić.
Operacja przebiegła pomyślnie. Wyłuszczono torbiel lewego jajnika, która pękła i rozlała się do otrzewnej, w związku z czym otrzewną wyczyszczono.
Pozbierałam się nieźle, w dniu wypisu, czyli 2 doby po zabiegu nie dostałam ŻADNYCH leków, pomimo, że podczas operacji stwierdzono jednoznacznie rozsianą endometriozę miednicy mniejszej. Musiałam prosić się o antykoncepcję, bo nie chciano mi jej przepisać.
Dodatkowo zostałam okradziona - ukradziono mi pierścionek zaręczynowy warty 1750 zł, kolczyki od rodziców i łańcuszek z grzybkiem i medalikiem Św. Rity. Dopiero potem zostałam uświadomiona, że przecież o 4 rano z boleściami mogłam skorzystać z depozytu szpitalnego. Proszę mnie nie strofować, że mogłam zostawić biżuterię w domu. Nie zakładałam takiego draństwa, nie zakładałam operacji.
Tak więc nic mi nie przepisano. Ognisk endometriozy podczas laparoskopii nie usunięto. Zrostów okołojajnikowych z lewej (mój jajnik jest przyrośnięty do macicy) nie usunięto. Pozbyto się tylko torbieli, stwierdzono endometriozę i wyssano krew z brzucha. Nawet zalecenia do kontroli ginekologicznej nie dostałam.
Rekonwalescencja w domu okej, pozbierałam się po laparoskopii w tydzień. Dwa razy szybciej niż po woreczku żółciowym. Poszłam w maju do lekarza na kontroli. Kolejna torbiel, 2.5 cm na 2 cm. Usłyszawszy wcześniej od znajomej o Visanne, zaproponowałam taką metodę leczenia. Lekarz przyklasnął (zamiast samemu zaproponować; miałam wyciągniętą historię operacji ze szpitala, wyniki USG z rzędu paru lat wstecz z torbielami). Zaczęłam brać Visanne, czułam się świetnie, humor się poprawił, libido nie spadło jakoś drastycznie. Byłam na kontroli 2 sierpnia 2017, oba jajniki czyste, żadnych torbieli.
Pojechaliśmy na wakacje, było super, seks super, bo nic nie bolało.
Byłam na kontroli wczoraj, czyli 13.11.2017 - na lewym jajniku mimo Visanne jest torbiel o wymiarach 1.4 x 1.0 cm.
Leczenie? Dalej Visanne, kontrola za 3-4 miesiące czy torbiel urosła, bo w obecnym stanie nikt mi jej nie usunie. Odechciało mi się żyć.
Mam straszliwą traumę związaną z wizytami u ginekologa, ze szpitalem, z operacją.
Skoro Visanne przestało pomagać, to czym mam się leczyć? A jak znowu urośnie, pęknie i tym razem nie zdążę do szpitala, bo choćby będę u rodziców M. na wsi? Jestem bezsilna, bezradna, nie wiem, gdzie szukać pomocy. Nie jestem majętna, nie stać mnie na prywatne leczenie ani prywatne zabiegi.
Miło mi Was poznać.

Re: Aż się nie chce żyć.

: czwartek, 16 listopada 2017, 13:41
autor: vwd
Alusair pisze:Miło mi Was poznać.
i wzajemnie :) Witaj
oj bidulko...
Od poczatku zle trafialas
Alusair pisze:Niestety 15 lat temu to nikt nie wiedział o endometriozie.
To nieprawda! Odzywały się tu foremki, ktore na poczatku lat 90 mialy stwierdzone endo i byly leczone Damazolem.
Alusair pisze:Odechciało mi się żyć.
Mam straszliwą traumę związaną z wizytami u ginekologa, ze szpitalem, z operacją.
Skoro Visanne przestało pomagać, to czym mam się leczyć? A jak znowu urośnie, pęknie i tym razem nie zdążę do szpitala, bo choćby będę u rodziców M. na wsi? Jestem bezsilna, bezradna, nie wiem, gdzie szukać pomocy.
Spokojnie! Nie ma co panikowac. V. jest swietnym lekiem i jest refundowany (poczesci rowniez dzieki temu forum), ale sa i inne met. leczenia. Przejrzyj uwaznie forum, poczytaj o lekach, ktore stosowalysmy. Poczytaj gdzie sie leczylysmy. Musisz o siebie zawalczyc! Musisz zaczac sie leczyc u specjalisty! i niestety
Alusair pisze:Nie jestem majętna, nie stać mnie na prywatne leczenie ani prywatne zabiegi.
musisz poszukac gdzie przyjmuje prywatnie najlepszy gin od endo w twojej okolicy! Takie jest moje zdanie. Inaczej...bedziesz cierpiec.
Jak się dzis czujesz? Ile to juz czasu od operacji?
Kiedy Cie najb. boli?
Trzymaj sie! Pozdrawiam!!!!!!!